Kilka słów o Rewaszu

 
Oficyna Wydawnicza "Rewasz"

Oficyna Wydawnicza „Rewasz” istnieje od 1991 r. jako wydawnictwo wyspecjalizowane w tematyce turystyczno-krajoznawczej. Należymy do liczących się firm tej branży. Mamy w dorobku kilkaset publikacji: przewodników, informatorów turystycznych, monografii krajoznawczych, map. Niektóre z nich były wielokrotnie wznawiane. Naszą specjalnością były od początku Karpaty, zwłaszcza ich wschodnia część. Z czasem pojawiły się przewodniki dot. Kresów Wschodnich, Mazowsza i Podlasia oraz Sudetów. Ostatnio sporo wydajemy na temat Rumunii, krajów bałkańskich oraz krajów kaukaskich. 

Większość naszych publikacji adresujemy do turysty-krajoznawcy, łaknącego czegoś więcej niż powierzchowne wrażenia i łatwa rozrywka. Przywiązujemy dużą wagę do popularyzowania rzetelnej wiedzy o opisywanych terenach, ich przyrodzie, historii i kulturze. Unikamy tandety, jakiej niestety na rynku nie brakuje. Taki kierunek działalności jest przedmiotem naszej ambicji i dumy. 



Jak to się zaczęło?

Inżynier mechanik, archeolog, dwóch informatyków, specjalista od zarządzania. Oto skład personalny Oficyny Wydawniczej „Rewasz”, jeśli wziąć pod uwagę formalne wykształcenie. Jak to się stało, że pięciu ludzi o tak odległych od siebie specjalnościach zajęło się publikowaniem literatury krajoznawczej? Wspólnym mianownikiem okazały się góry, wspólne pasje turystyczne, a przede wszystkim wspólna praca w Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich z Warszawy. To właśnie w tej organizacji się poznaliśmy i w niej zdobywaliśmy w latach osiemdziesiątych pierwsze szlify edytorskie, wydając materiały szkoleniowe, zeszyty krajoznawcze, śpiewniki turystyczne. Bardzo amatorskie były to książeczki: teksty przepisywane na zwykłej maszynie, korekta wprowadzana za pomocą doklejanych pasków papieru, powielanie najtańszą techniką, bezbarwne, siermiężne okładki.

Publikacje ze znakiem SKPB przy całej swej niedoskonałości formalnej reprezentowały wysoki poziom merytoryczny i na wygłodzonym ówcześnie rynku wydawniczym były przez turystów wręcz rozchwytywane. Ech, gdzie te czasy...

Gdy w początkach lat dziewięćdziesiątych „było już można”, postanowiliśmy sięgnąć po ideał: zacząć żyć z tego, co i tak z przyjemnością robiliśmy społecznie. Wybór specjalizacji wydawniczej był oczywisty – wszak znaliśmy się na turystyce...

Co to jest „REWASZ”

Do Szumejowej chaty przynoszono po ukończenu latowania rewasze. Całe pęki drewienek przeznaczonych do rozliczenia leżały w komorze na półkach, a niektóre już dawne, już niepotrzebne rozliczenia, porzucone po kątach. Ojciec razem z Foką przesiadywali w komorze i przeprowadzali końcowe rozliczenia, z którymi miały się zgadzać ilości trzód i zapasy. Młody gazda przeglądał deszczułki, powoli liczył i dodawał, a stary jeszcze powolniej karbował dodane sumy każdą na innej grubej pałce. Każda pałka była z innego drzewa. W drugim kącie komory na półce kiedrowej były jeszcze jakieś inne, większe kłody prastare, całkiem innymi kłodami znaczone. A obok także różne stare pudełka rzeźbione w krzyże i słońca. Foka nigdy nikomu zapewne o tym nie opowiadał, ale różni, czy tacy sobie bajarze, czy może prości brechacze zapewniali, że to nie obliczenia były, lecz prastare pismo na drzewie karbowane i że były one tylko dla świadomych, a ci udzielali go komu chcieli.

Stanisław Vincenz: Na wysokiej Połoninie. Prawda starowieku

Huculskie rewasze (fot. Stanisław Vincenz)

Rewasz, słowo z gwary huculskiej, obecne także w innych językach ludów karpackich, oznacza tradycyjny system rozliczeń w gospodarce pasterskiej. W dawnych czasach, gdy gazda powierzał swe owce pasterzom prowadzącym letni wypas, wszystkie zwierzęta dojono do jednego naczynia, po czym na specjalnej deszczułce karbowano poziom mleka. Następnie deszczułkę przełamywano wzdłuż i każdy z kontrahentów zabierał swoją połówkę, aby nie było możliwe oszustwo. Na jesieni, gdy przychodziło do podziału wyprodukowanego przez baców na połoninie sera, za pomocą tej deszczułki, czyli właśnie rewaszu, odmierzano odpowiednią ilość wody, która służyła następnie jako odważnik.

Niecodzienna nazwa firmy to echo naszych wschodniokarpackich zamiłowań i tęsknot, którym daliśmy zresztą w swoim czasie wyraz, wydając pierwszy powojenny przewodnik po Czarnohorze, dziś oddzielonej od nas kordonem granicznym, zaś przed stu laty konkurującej popularnością z Tatrami. Nasz znak firmowy również ma czarnohorski rodowód: przedstawia stylizowaną huculską kiedrę, czyli limbę, najbardziej charakterystyczne drzewo tamtych gór.