Hipolit Korwin Milewski. Wspomnienia. Tom I-II
- Dodaj recenzję:
- Producent: Coryllus - Klinika Języka
- Waga: 1.01 kg
-
Dostępność:
Jeden egzemplarz
-
Historia ceny
Najniższa cena 30 dni przed zmianą: 56,00 zł brutto
- 84,00 zł
Hipolit Korwin Milewski
Wspomnienia. Tom I-II
Tom 1. 482 strony formatu A5 (15 x 22 cm); tom 2. 322 strony tegoż formatu. Broszura klejona, oprawa miękka ze skrzydełkami. Klinika Języka, wyd. I, Szczęsne 2021
ISBN: 978-83-64197-33-8 (t. 1)
ISBN: 978-83-64197-34-5 (t. 2)
Hipolit Korwin Milewski
Wspomnienia. Tom I-II
Tom 1. 482 strony formatu A5 (15 x 22 cm); tom 2. 322 strony tegoż formatu. Broszura klejona, oprawa miękka ze skrzydełkami. Klinika Języka, wyd. I, Szczęsne 2021
ISBN: 978-83-64197-33-8 (t. 1)
ISBN: 978-83-64197-34-5 (t. 2)
O „Klinice języka”
Historia nie musi być nudna. Historia może być (i jest) pasjonująca, jeśli tylko podać ją w odpowiedniej formie. Książki wydawane przez „Klinikę Języka” nie opiewają nieubłaganego postępu i sprawiedliwości społecznej, wręcz przeciwnie patrzą na procesy dziejowe z pozycji kontrrewolucyjnych, dzięki czemu opisane historie nabierają smaku. Niespotykane to od lat spojrzenie na historię i dlatego warte poznania.
O książce
Jeden z najbogatszych ziemian Mińszczyzny, oparcie i wyrocznia dla tamecznych obywateli, jedyny, dramatyczny głos sprzeciwu wobec traktatu ryskiego, światowiec i patriota – oto kim był autor „Wspomnień”
Dzieło składa się z trzech części:
Księga pierwsza: Życie prywatne
Księga druga: Życie społeczne i polityczne
Księga trzecia: Z wojny wszechświatowej
Próbka tekstu:
…Pracowaliśmy, siedząc na ławce i pochyleni nad pulpitami pod nieustannym dozorem albo “maitre d’etude” czyli klasowego dozorcy na pensji, albo w liceum pod okiem p. profesora – zimą jedenaście, a latem jedenaście i pół godzin dziennie. Mianowicie: zimą o pół do szóstej, a latem o piątej trąba archanioła w postaci ogromnego dzwonu wypędzała nas z łóżka, 1/2 godziny na toaletę, potem przygotowanie lekcji i repetycja, o siódmej i pół śniadanie – do wyboru biała kawa lub czekolada z bułką i masłem, i marsz do liceum. Tam dla 1800 uczniów dwie tylko, wprawdzie ogromne bramy, jedna (nasza) od rue du Havre, druga od ulicy Caumartin, otwierały się nie na głos dzwonu, lecz bębna, 5 minut przed 8. Punkt o ósmej przed drugim bębnem 1 800 malców już siedziało w trzydziestu audytoriach, albowiem klasy były rozdzielone każda na trzy tzw. dywizje – i profesor w todze i sędziowskiej czapce rozpoczynał lekcje. Pięć minut po 8 trzecie bębnienie i zamknięcie bramy. Kto w ciągu szkolnego roku więcej niż dwa razy w porę nie przybył bez uprzedniego zawiadomienia ze strony rodziców lub dyrektora pensjonatu, był nielitościwie wykluczany z liceum. W ciągu moich 7 lat w liceum Bonaparte zdarzył się tylko jeden taki wypadek. Dla tego, który taką szkole przebył, już na całe życie “rendez-vous” o 4.30 nie oznacza tak, jak dla 29 milionów moich kochanych rodaków, coś między obiadem a kolacją: to oznacza czwartą 29 minut i 60 sekund.
Takich jedenastogodzinowych dni roboczych mieliśmy, po odliczeniu niedziel, letnich wakacji – i bardzo krótkich, na wszystkie święta, Boże Narodzenie, Nowy Rok, Zapusty, Wielkanoc, Wniebowstąpienie, urlopów, razem 255 dni, czyli 2 805 godzin pracy umysłowej rocznie. Jak się przekonałem potem, jeden z moich siostrzeńców, bardzo gorliwy uczeń, miał w gimnazjum rosyjskim w Wilnie 165 dni roboczych po 7 godzin z przygotowaniem – razem 1155 godzin, czyli daleko mniej niż połowę. Jak jeszcze później rachowałem z młodym p. Platerem z Dąbrownicy, uważanym w petersburskiem liceum za lepszego ucznia, tam się miało dzięki wszystkim dniom galowym tylko 105 dni roboczych po 7 godzin, a więc 735 godzin pracy rocznej. To, daleko więcej niż różnica programu lub zdolności nauczycieli, daje pojęcie o poziomie wykształcenia młodych ludzi we Francji w mojej młodości i w byłym zaborze rosyjskim. A wszakże p. Clemenceau, Thiers, Guizot, Lamartine, Chateaubriand itd., którzy wszyscy to “przepracowanie umysłowe” przeżyli, w osiemdziesiątym roku życia wcale jeszcze “ramolciami” nie byli. Zalecam ten rachuneczek naszym łatwowiernym mateczkom, które się tak łatwo dają rozczulać mniemanym wyczerpaniem umysłowym swoich małych figlarzy.
Podstawowymi zasadami naszego wychowania i wykształcenia były: co do nauk, rywalizacja; mieliśmy w liceum tygodniowe konkursy w rozmaitych przedmiotach, w których klasowano uczniów podług piśmiennych wypracowań, a w końcu roku wszystkie paryskie licea wysyłały do Sorbony po 5 przedstawicieli każdej klasy na tzw. konkursy generalne – których rezultaty ogłaszano we wszystkich gazetach; a rozdawanie nagród pod przewodnictwem Ministra Oświaty, poprzedzane jedną łacińską mową, wypowiedzianą przez któregoś z młodych profesorów i jedną francuską, wypowiedzianą przez jakąś znakomitość naukową lub literacką, stanowiło dla całej wykształconej publiczności paryskiej uroczystość, która ją interesowała w większym stopniu niż dziś popisy sportowe.
Obok niezawodnych korzyści, jakie przynosił ten system konkursowy, może jemu to trzeba przypisać jedyną, moim zdaniem, ujemną stronę nauczania w ówczesnych liceach paryskich. Liceum Bonaparte, położone w pięknej dzielnicy, cieszyło się specjalną protekcją władz cesarskich i komplet profesorów był pierwszorzędny. Z moich nauczycieli pp. Wiktor Duruy (historyk), Manuel (poeta), Greard (pedagog), Perrens – krytyk i historyk, zostali członkami Akademii francuskiej. Błąd był w tym: w każdej klasie było nas około sześćdziesięciu uczniów, których można było rozdzielić na trzy mniej więcej grupy. Dwudziestu czołowymi (do których brat i ja należeliśmy) profesorowie zajmowali się bardzo starannie, następną grupą już znacznie mniej, a ostatnią wcale nic. Nie czuli, że ich krzywdzili, ponieważ przejściowych egzaminów z klasy do klasy nie było…
Zadaj pytanie dotyczące produktu. Nasz zespół z przyjemnością udzieli szczegółowej odpowiedzi na zapytanie.